przeprowadzona w dniu 3 września 2017 roku
Maria Jędrzejczyk: Jesteś w trakcie przygotowywania rodzinnej wystawy Michelów, Twojej rodziny.
Magdalena Michel: Tak, to są prace Mojej Mamy Dobrochny, Taty, mojej siostry Marii i moje.
M.J.: Jako córka Stanisława Michela i jego żony Dobrochny, znanych w świecie kultury i sztuki nie tylko w Gdańsku, otrzymywałaś, na pewno, dobrą szkołę w zakresie sztuk pięknych, we własnym domu.
Kiedy podjęłaś decyzję o wyborze drogi zawodowej?
M.M.: Wydaje mi się, że nie miałam takiego problemu. Malowałam i rysowałam nieomal od urodzenia. Moje prace podobały się rodzicom. Tato dbał o moją edukację pokazując mi albumy wielkich mistrzów i komentując je. Wydawało mi się, że to jedyna moja droga.
Jednak w pewnym momencie uświadomiłam sobie jeszcze inną potrzebę. Zapragnęłam zostać akrobatką cyrkową. Chciałam dostać się do szkoły cyrkowej. Byłam bardzo sprawna fizycznie i praca w cyrku stała się moim marzeniem.
Jednak pragnienie to pojawiło się zbyt wcześnie. Do szkoły cyrkowej przyjmowano od szesnastego roku życia, a ja miałam dopiero dwanaście lat.
O wyborze szkoły średniej musiałam zdecydować w wieku lat czternastu. Moja pierwotna pasja do malarstwa, dała o sobie znać. Zdecydowałam się zdawać do Liceum Plastycznego w Orłowie.
Zaskoczeniem dla mnie była konieczność rzeźbienia w glinie na egzaminie wstępnym. Nigdy wcześniej nie rzeźbiłam. Natomiast dużo malowałam i rysowałam. Jednak poradziłam sobie. Wykonałam dwie prace. Egzaminatorzy byli zachwyceni.
M.J.: W którym roku ukończyłaś Liceum w Orłowie?
M.M.: W 1977. W tym samym roku zdawałam egzaminy do gdańskiej uczelni. Niestety, nie dostałam się. Był to dla mnie bardzo trudny czas. Mój Tato, niesłusznie oskarżony, siedział w areszcie.
W tym czasie, razem z kolegami, którzy również nie zostali przyjęci, stworzyliśmy grupę artystyczną „ZAMP”. Nazwa pochodziła od imion. Wystawialiśmy nasze prace w różnych klubach.
Przy okazji okazało się, że nazwisko Michel jest nazwiskiem zastrzeżonym w recenzjach prasowych. Było mi przykro, że kolegów z mojej grupy dotyka taka cenzura.
Tato spędził w więzieniu. 3,5 roku. Został wypuszczony bez orzeczenia o winie.
Wkrótce potem wyjechałam do USA.
Tam, w latach osiemdziesiątych związałam się z polsko-amerykańską grupą artystów działającą na Manhattanie.
M.J.: Z tego co wiem, wychowałaś troje dzieci.
M.M.: Zgadza się. Mam córkę, dwóch synów i dwie amerykańskie synowe.
M.J.: Liczna rodzina. Mogłaś się skupić na malarstwie?
M.M.: Był okres, że musiałam poświęcić się wychowywaniu dzieci. Jednak po odchowaniu dzieci, pasja malarska zwyciężyła. Po to, żeby zapoznać się z najnowszymi technologiami, skończyłam Grafikę Artystyczną w Gloucester County Instytut of Technology w New Jersey.
I oczywiście, malowałam. Moje prace znajdują się w prywatnych kolekcjach w Polsce, Anglii, Niemczech i w USA.
M.J.: Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych pracowałaś również w Gdańsku.
M.M.: Tak, przyjechaliśmy na prośbę mojego Taty do Gdańska. Na cztery lata. Pomagałam Ojcu przy projektach wnętrz. Mój mąż prowadził firmę budowlaną i zajmował się wykonawstwem.
Po czterech latach wróciliśmy do Stanów. Dzieci, urodzone w USA, musiały pójść do szkoły.
Mieszkam i tworzę w Stanach, ale kiedy tylko mogę, przyjeżdżam do Taty i do Gdańska, żeby porozrabiać.
M.J.: Dzięki temu rozrabianiu oglądamy Twoje nowe wystawy. Dziękujemy Ci za stworzenie możliwości ich oglądania.